JAKĄ REPREZENTACJĘ POLSKI ZOBACZYMY NA EURO 2020?
Dodał: Jan Nadolny
Data dodania: 14-06-2021 0:45
Już za parę godzin Polacy rozegrają swój pierwszy mecz na Euro 2020. Sytuacja wokół naszej kadry od dłuższego czasu nie rysowała się w kolorowych barwach. Od traumatycznego występu na MŚ w Rosji, za naszą reprezentacją ciągnie się łatka nieładu i braku pewności siebie. A wokół kadry Paulo Sousy nieustannie piętrzą się znaki zapytania. Lecz jeśli przyjrzeć się dokładniej, z bałaganu medialnych relacji, raportów, analiz, komentarzy i klikalnych newsów da się wycisnąć co nieco konkretu i kilka przemyśleń.
Zacznę od tez ogólnych, niepowiązanych ściśle z rozpoczętym w piątek turniejem. Oczywistością jest, że siłę reprezentacji określają wyniki. Najczęściej jednak, szczególnie przed tak wielkimi turniejami jak Euro 2020, ocenia się ją przez pryzmat potencjału kadry - umiejętności i kariery klubowej poszczególnych zawodników. Spójrzmy chociażby na Turków, którzy zaliczyli spektakularny falstart, a wielu ekspertów wróżyło im nawet powtórzenie sukcesu Walijczyków z ME we Francji. Żeby nie było, ja także. I myślę, że znaczna ilość czytających ten tekst również. To po prostu leży w naszej człowieczej naturze. Nie potrafimy bez snucia domysłów i kalkulowania, w spokoju oczekiwać na to, co przyniesie przyszłość. Więc szacujemy siły, szanse, który gracz zabłyśnie, a kto może zawieść, itd. Dlatego ja też pobawię się w podobne przewidywanki. Temat postaram się potraktować jednak z trochę innej perspektywy.
Jako Polacy mamy to do siebie, że nasze ego potrafi bardzo szybko wzrosnąć i jest niezwykle wrażliwe. Nie skłamię stwierdzeniem, iż jako kibice piłkarscy jesteśmy cyniczni, z zasady krytyczni i nosimy głowę wysoko, usilnie dążąc do pokazania całemu światu, że “Polak potrafi”. W przeszło 130-letniej historii futbolu Polacy mieli jeden prawdziwie złoty okres na przełomie lat 70. i 80. A stan obecny możemy nazwać srebrnym z domieszką złota, bowiem mamy przyjemność oglądać drugą najlepszą reprezentację w dziejach polskiej piłki! Pół wieku temu byliśmy światowym gigantem, który wprowadzał innowacje i wyznaczał futbolowe trendy. Podejrzewam, że znaczna większość państw, nawet tych zachodnich, marzyła o tak zgranej, utalentowanej kadrze jak ta Górskiego czy Piechniczka. Dziś natomiast, w pierwszej kolejności na usta ciśnie się nazwisko najlepszego piłkarza globu Roberta Lewandowskiego, a oprócz niego zastęp zawodników regularnie grających w topowych europejskich ligach, kilku obiecujących młodziaków i, co by nie mówić, trener z całkiem solidnym doświadczeniem. Jednym zdaniem mówiąc - pod względem tzw. potencjału kadrowego bez żadnych obaw powinniśmy aspirować do europejskiej czołówki.
Jednakże owa teza, kwitująca liczący ponad 150 słów akapit, nie ma w sobie ani krzty odkrywczości. Wszyscy to wiedzą, stąd przecież wynikają wysokie wymagania kibiców oraz frustracja z niezadowalającej gry czy wyników. Nie wszyscy jednak wiedzą, że nasza reprezentacja od kilku dobrych lat boryka się z niemal zawsze wiążącą się z kryzysem - zmianą pokoleniową.
Generacja Szczęsnego, Fabiańskiego, Glika, Rybusa, Krychowiaka, Klicha czy Lewego to zupełnie inna szkoła futbolu od tej, pod której wpływem kształcili się Majecki, Piątkowski, Dawidowicz, Puchacz, Moder, Jóźwiak, Płacheta i Kozłowski. Mimo iż jest to różnica zaledwie kilkunastu lat, to poziom nauczania sztuki piłkarskiej w Polsce uległ kolosalnym zmianom na wszystkich płaszczyznach - od infrastruktury po świadomość, iż piłka nożna to nie tylko dziecięca zabawa, a zawód jak każdy inny, który należy brać w pełni na poważnie. Niełatwo jest zatem pogodzić grupę doświadczonych graczy, ugruntowanych w piłkarskich sposobach gry różnych od aktualnych trendów z bardziej porywczymi, nieprzewidywalnymi i po prostu innymi - młodymi zawodnikami. Znalezienie stabilnego, zgranego składu oraz taktyki, w której każdy będzie czuł się komfortowo i wykorzysta swoje walory do maksimum to zadanie niezwykle trudne, któremu nie każdy selekcjoner jest w stanie podołać i na które nierzadko potrzeba długotrwałego procesu.
Do tych wszystkich już wystarczająco problematycznie porozrzucanych elementów układanki dochodzi jeszcze potrzeba wpasowania w zespół wielkich indywidualności. Głównie mam tu na myśli dwie kluczowe dla naszej kadry persony - Piotra Zielińskiego i rzecz jasna, Roberta Lewandowskiego. Jak na razie, właśnie w tym aspekcie - tuż obok braku kompatybilnego systemu bronienia - upatruję jednej z większych ułomności. W moim odczuciu bowiem ani RL9, ani Zieliński nie otrzymują odpowiedniego wsparcia partnerów oraz przestrzeni do działania.
Aby osiągnąć sukces na takiej imprezie jak Euro 2020, bo przecież o to ostatecznie rozbijają się moje wszelkie dywagacje, potrzeba czterech składników: optymalnego, pewnego składu i stabilnej, skutecznej taktyki; atmosfery w zespole i wokół niego, która skutkuje najwyższej rangi zespołowością i ofiarnością na murawie; kilku liderów, którzy swoimi przebłyskami i charyzmą wyciągają swoją ekipę za uszy z nawet najbardziej patowych sytuacji; masy szczęścia. To jest rzecz jasna tylko poglądowy szablon. Nie będzie pasował on idealnie zarówno do sensacyjnego walijskiego półfinalisty Euro 2016, jak i do francuskich mistrzów świata z 2018 roku. Lecz do możliwości naszej reprezentacji zdaje się on odpowiedni.
Posługując się gradacją szkolną, Polska jak już się zakwalifikowała, była dobrą drużyną turniejową. Trafiały się kompletnie nieudane występy (MŚ 2006, ME 2012 i MŚ 2018), ale też chwile pamiętne, pełne emocji - złych lub dobrych - i sukcesy (MŚ 1956 i legendarna porażka 5:6 z Brazylią, IO 1972, MŚ 1974, 1978 i 1982, IO 1992, ME 2016). Koniec końców, choć nie brakowało blamaży, bilans dodatni. Najbardziej pamiętne pozostały jednak spektakularne wywrotki - wspomniane 5:6 z Brazylią w ‘56, 0:1 z RFN w ‘74, 0:2 z Argentyną w ‘78, 0:2 z Włochami w ‘82 czy 2:3 z Hiszpanią w ‘92. Do tego dochodzi jeszcze fakt, że na euro awansowaliśmy dopiero, gdy byliśmy współgospodarzami, a potem, gdy zwiększono liczbę uczestników. Nawet najlepiej wspominane Orły Górskiego na Euro ‘76 się nie pojawiły. Zawsze do pełni szczęścia brakowało nam “tego czegoś”. Tego czegoś, co mieli chociażby Włosi w 1982, Duńczycy w 1992, Grecy w 2004 czy Portugalczycy w 2016 roku. We wszystkich tych zespołach, cztery magiczne zasady sukcesu turniejowego niewątpliwie funkcjonowały.
W owych czterech kryteriach, reprezentacja Polski AD Euro 2020 wypada dość... enigmatycznie. Ale czegóż to innego można było się spodziewać? W końcu czarne konie piłkarskich imprez stawały się nimi dopiero podczas turnieju, a nie wskutek mało wiarygodnych analiz. Jednakże, mimo iż z dozą dystansu, to warto przyjrzeć się kadrze Paulo Sousy z trzech punktów widzenia (szczęście bowiem to po części wypadkowa funkcjonowania reszty czynników oraz nieodgadnionego fatum).
Na chwilę obecną, jedynym pewnikiem jest pozytywna atmosfera wokół i wewnątrz kadry. To po prostu widać, że piłkarze świetnie się ze sobą czują, a Paulo Sousa również został ciepło przyjęty w szatni. Odpowiedzialni za komunikację pomiędzy reprezentacją a kibicami dziennikarze PZPN wykonują wzorową pracę. Wszelkie konferencje, facebookowe i youtubowe filmiki, instagramowe relacje czy podcasty z piłkarzami sprawiają, że można poczuć się rzeczywiście jak przysłowiowy dwunasty zawodnik. A przynajmniej ja uległem takim właśnie emocjom, gdy wpatrywałem i wsłuchiwałem się w pełną dobrej energii aurę roztaczaną wokół polskiej kadry. Czy to jednak przełoży się na zespołowość na boisku? Póki co, nie wiadomo.
Nie wiadomo również, jaką taktykę i jaki skład zastaniemy o 18:00 na murawie w Petersburgu, ani jak zafunkcjonują w tej układance nasi liderzy. Trudno mieć pretensje do selekcjonera, iż ciągle próbuje przeróżnych konfiguracji, ustawień i roszad. Jednakże niepokojący może wydawać się fakt, że poza kilkoma nazwiskami trudno wskazać, kto rozpocznie w wyjściowym składzie mecz ze Słowacją. Z pewnością zasiewa to swego rodzaju ziarno obawy wśród kibiców. Lecz ja, mimo iż także nieprzyzwyczajony do takich manewrów, zauważyłem podobne tendencje w innych reprezentacjach. Chyba najlepszy przykład stanowi Holandia, w której co i rusz Frank de Boer zmienia pierwszą jedenastkę, jak i jej ustawienie. Taka metoda to innowacja, do której o wiele łatwiej jest przyzwyczaić się Holendrom niż nam, ponieważ ich kultura piłkarska zalicza się do jednej z najbardziej otwartych na wszelkie nowości i trendy. Ta teoria jest pewną kontrą wobec argumentu, iż decyzje Sousy to poniekąd pisanie pracy domowej na kolanie tuż przed dzwonkiem na lekcję. Jednakże stwierdzenie, że nasza reprezentacja ma w zanadrzu perfekcyjny plan na to euro, byłoby zwykłym samooszukiwaniem. Na wszystko potrzeba odpowiedniej ilości czasu. A tej, zdawać by się mogło, polski selekcjoner nie otrzymał.
Lecz takie ryzykowne podejście ma szansę zadziałać. Mamy wspaniałe nastroje w kadrze, jak i wokół niej. Mamy najlepszy możliwy rozkład meczów grupowych - bowiem jeśli zwyciężymy inaugurujący, najważniejszy mecz z przeciętną Słowacją, napędzeni obiecującym rozpoczęciem możemy myśleć na poważnie o ugraniu pełnej puli z najmocniejszymi Hiszpanami, a już tym bardziej ze Szwedami. Mamy wielu jakościowych zawodników, a wśród nich kilku wybitnych. Mamy pokoleniową kompilację doświadczenia starszych i polotu młodszych, przy jednoczesnym zachowaniu dość wyrównanego, wysokiego poziomu. Mamy charyzmatycznego trenera, którego podejście chwalą sobie wszyscy kadrowicze. A z tej całej mieszanki, przy odrobinie szczęścia może powstać spontaniczny i niezaplanowany acz ogromny sukces.
Kto nie ryzykuje, ten nie podnosi pucharu. Zatem niech Lewandowski i spółka zagrają odważnie, skutecznie ze Słowakami... a dalej się zobaczy. W futbolu wszystko zdarzyć się może!