DLACZEGO POLSKA WYGRA Z HISZPANIĄ 1:0?
Dodał: Jan Nadolny
Data dodania: 18-06-2021 0:32
Takim wynikiem, wieńcząc sobotnią serię zmagań na Euro, nasza reprezentacja zaszokuje całą piłkarską Europę. Według mnie, oczywiście. Polskę zalała fala negatywnych komentarzy, memów i pełnych rozczarowania podsumowań. Większość kibiców otworzyła w głowie szufladkę “tragedia z MŚ 2018” i z rozgoryczeniem dorzuca do niej także Euro 2020. Jasne, że nie ma najmniejszych powodów do radości. Ale nie ma także powodów do żałoby, w końcu dopiero rozpoczęliśmy turniej!
Prawda jest taka, że tytuł to delikatny clickbait. Nie musi być koniecznie 1:0. Może być 2:1, 3:2 albo jeszcze inaczej. Clou leży w tym, że będą trzy punkty. A to ma pełne prawo się wydarzyć, jeśli nastąpi zmiana, przede wszystkim w nastawieniu. Ponieważ ono pociągnie za sobą w górę wszystkie pozostałe przewrócone kostki domina.
PRZEGRANA BITWA ≠ PRZEGRANA WOJNA
Obstawiam taki wynik, bo wierzę. Irytuje mnie to, że po pierwszym meczu w grupie znakomita część kibiców postanowiła podrzeć koszulki, flagi i postawić krzyżyk na Euro 2020 w wykonaniu Polaków. Jakby po pierwszym meczu zakończył się turniej. Drużynę może uskrzydlić najmniejszy szczegół, który telewidzowi wydać się może błahostką. Na takich prestiżowych turniejach, gdzie poziom sportowy i napięcie emocjonalne sięgają absolutnego szczytu, jeden przypadkowy gol, obroniony karny czy nawet mniej efektowne zdarzenie jak czysty wślizg albo udany zwód kolegi mogą wywindować morale zespołu.
Mało to było drużyn, które przepychały się fuksem przez kolejne mecze, odstrzeliwując coraz to lepszych rywali? Idealnym według mnie przykładem jest Argentyna z MŚ w 2014 roku, która zwyciężając wszystkie swoje mecze aż po ćwierćfinał przewagą tylko jednej bramki w niezbyt przekonywującym stylu i wygrywając w półfinale po karnych, dotarła do finału! Albo - o ironio - moi ulubieni Hiszpanie z MŚ w RPA, którzy na dzień dobry przegrali 0:1 ze Szwajcarią. Jak się potem okazało, była to ich ostatnia porażka i zarazem przedostatni stracony gol.
Nigdy nie jest zatem za późno, by wrócić do gry po pierwszym grupowym meczu.
DZIURY W HISZPAŃSKIEJ SZALUPIE
Hiszpanie, pomimo miażdżącej przewagi nad Szwedami, wcale nie pokazali się w tym spotkaniu z dobrej strony. Drużyna Luisa Enrique od 2014 roku przechodzi zmianę pokoleniową. I choć daleko jej do magicznej reprezentacji z lat 2008-12, to nadal prezentują wysoką kulturę gry i są niezwykle groźni. A na pewno są lepszym zespołem od naszego. Nie oznacza to jednak, że nie można sprawić im psikusa. Mają bowiem kilka słabych punktów, które mogą sprawić, że tytułowy wynik się urzeczywistni a my wrócimy do gry o najwyższą lokatę w grupie.
Podopieczni Luisa Enrique kładą ogromny nacisk na utrzymywanie się przy piłce na połowie rywala, jednakże nawet mająca żałosne 14% posiadania piłki, okopana pod swoją bramką Szwecja wykreowała kilka bardzo dobrych okazji na bramkę. Zagrożenie stwarzał właściwie jeden zawodnik - Alexander Isak, który w pojedynkę potrafił rozbroić całą defensywę, co na szczęście Hiszpanów ani razu nie zakończyło się golem. A bywało naprawdę blisko. Zatem Robert Lewandowski, będący o klasę wyżej od 21-latka, z pewnością znajdzie dla siebie kilka szans na gola. Jeśli tylko zespół mu dopomoże, a i on zagra z myślą o dobru ogółu. Bez tego ani rusz.
Polska obrona przy obydwu straconych ze Słowacją bramkach zachowała się wprost fatalnie, jednakże trzeba powiedzieć, że szczęście nam nie dopisało. Równie dobrze piłka odbita od pleców Szczęsnego mogła przecież wyjść na rzut rożny. Niemniej jednak, bez cienia wątpliwości defensywa to aspekt, który w sobotnim meczu musi funkcjonować inaczej niż do tej pory, czyli stabilnie i skutecznie. Ale La Roja także, podobnie jak Polacy, nierzadko wykazuje się niefrasobliwością w obronie. Szczególnie przy stałych fragmentach, co mogą wykorzystać rośli Bednarek, Glik czy umiejący idealnie poruszać się w szesnastce Lewandowski.
WRZUTKI NA NIKOGO
O ile jednak z hiszpańską obroną nie jest aż tak źle, to na pozycji środkowego napastnika niezmiennie od kilku lat widoczne są braki i tęsknota za sylwetkami Fernando Torresa czy Davida Villi. Mimo iż występujące dziś na “9” nazwiska są znane i szanowane, to do miana pewniaków im daleko. La Roja nie posiada w swojej kadrze rasowego snajpera (najbliżej jest do niego Gerardowi Moreno, ale i on przez niespełna pół godziny, jakie spędził na boisku, zmarnował kilka dogodnych sytuacji). I skoro wykorzystali to Szwedzi, wykorzystajmy i my.
Co prawda, istnieją jeszcze inne metody na zdobywanie bramek niż granie pod napastnika. A już tym bardziej dla drużyny Enrique, która dysponuje zawodnikami niesłychanie swobodnymi z piłką przy nodze, nawet gdy wokół czai się masa obrońców. Chwila nieuwagi może spowodować, że futbolówka w końcu wyląduje w siatce. Dlatego zdecydowanie najważniejsze dla Polaków będzie maksymalne zwarcie w szeregach obronnych. Bowiem gdy Iberyjczycy wyjdą na prowadzenie, możemy nie powąchać piłki do końca spotkania.
Szwedów w szczęśliwie zremisowanym meczu uratował Robin Olsen, interweniując skutecznie we wszystkich najgroźniejszych sytuacjach. Podobnie jak blok defensywny, który funkcjonował sprawnie i solidnie przez cały mecz. Nasi północni sąsiedzi znakomicie spychali Hiszpanów w boczne strefy boiska, co najczęściej kończyło się pożądanymi przez Skandynawów wrzutkami na nikogo. Jeśli zatem Wojtek Szczęsny odkuje się i okaże poziom, do jakiego jest zdolny a defensywa wyzbędzie się przerw w dostawie koncentracji, zero albo tylko jeden z tyłu jest bardzo prawdopodobną i kuszącą opcją. Oczywiście, bez fury szczęścia i nieskuteczności rywali będzie to praktycznie niemożliwe. Na to jednak nie mamy wpływu. A całą uwagę należy skupiać na tym, na co wpływ mamy. A jeśli plan będziemy realizować konsekwentnie i z pewnością siebie, to i fart, i błędy Hiszpanów przyjdą same.
NAJWAŻNIEJSZA U PIŁKARZA JEST GŁOWA
Tak naprawdę, nie mamy już nic do stracenia. I z takim podejściem piłkarze powinni wyjść w sobotę na boisko. Nawet jeśli nie uda się wygrać czy zremisować, szczerym zostawieniem płuc i serc na boisku zdobędą uznanie wszystkich kibiców. Nie jest bowiem wstydem przegrać z Hiszpanią, czy nawet pechowo wpaść ze Słowakami. Zawstydzające jest to, co oglądaliśmy w pierwszym meczu, czyli poczucie, że polscy piłkarze zachowują się, jakby nie mieli wpływu na boiskowe wydarzenia, że tracą głupio pierwszą, a potem drugą bramkę. Jak gdyby brali udział w symulacji, którą mogą tylko bezsilnie obserwować. A to przecież nieprawda! Mamy znakomitych zawodników, którzy dobrze się czują w swoim towarzystwie, mamy graczy z fantazją, techniką i doświadczeniem. Wykorzystajmy te atuty i przede wszystkim - niech kadra Sousy zagra tak, żebyśmy byli dumni z ich walki i żeby oni sami czuli, że zrobili wszystko, co było tego dnia w ich zasięgu.
Należy skończyć z kalkulacjami, strachem, że media i hejterzy nie dadzą żyć, że zawiedziona będzie znów cała Polska. Do diabła z tym! Sztab przygotuje i przedstawi konkretny plan, piłkarze wykonają go najlepiej jak potrafią, dając z siebie, ile tylko mogą, a wszystko będzie dobrze. I nie chodzi mi o sianie ślepego optymizmu, rzucając kurtuazyjnymi frazami na lewo i prawo. Ale o wiarę i kibiców, i piłkarzy w to, że dalej jesteśmy w grze. Ja nadal wierzę i biorę mecz ze Słowacją za taką samą wpadkę jak ta Hiszpanów ze Szwedami. Trzeba wyciągnąć wnioski i grać dalej, w końcu przed nami jeszcze dwa spotkania. I to wcale nie z mocarzami, a z drużynami, które także mają swoje czułe punkty, w które należy uderzyć. A naprawdę mamy ku temu możliwości.