JAK UEFA I ANGLIA WKU*WIŁY EUROPĘ
Dodał: Jan Nadolny
Data dodania: 10-07-2021 17:07
UEFA sięgnęła organizacyjnego dna. Trzeba to nazwać po imieniu - maskarada. Miał być jubileuszowy turniej jednoczący całą Europę, wysyłający zaproszenie do wspólnej zabawy również na Bliski Wschód. Tak, aby wszyscy, idąc ramię w ramię, mogli celebrować to piłkarskie święto mimo męczących świat od półtora roku przeciwności. A wyniknęła z tego skrajna anomalia. Anglicy zostali uprzywilejowani bardziej niż jakby byli gospodarzami turnieju. Taka sytuacja nie miała miejsca nigdy w historii futbolu.
Nie trzeba tu na dowód żadnej faktografii. To jest po prostu tak niedorzeczne, że nie mogło wydarzyć się nigdy wcześniej. Zrozumiałe jest, gdy gospodarz, jak np. Korea Południowa w 2002 roku, jest wpychany na siłę w kolejne fazy turnieju. Nie jest to właściwe, ale w jakiś sposób uzasadnione. Natomiast to, co w niedzielę będzie miało swój finał, jest nie do wyjaśnienia.
Kiedy głosy sprzeciwu podnosił cały internet, Krzysztof Stanowski nagrywał materiał o tym, jak fatalnie zorganizowana jest tegoroczna edycja mistrzostw Europy, a całe hordy ekspertów powątpiewały w jakikolwiek sens pomysłu UEFA na tę imprezę, ja byłem za. Idea jednoczenia kontynentu poprzez rozrzucenie go po różnych państwach, odrzucając myśl o grającej w tym swoją rolę pustce w skarbcu UEFA, podobała mi się - była oryginalna i miała wartościowy przekaz. Jak się później okazało, futbol się obronił, mistrzostwa pod względem sportowym są znakomite.
Przedturniejowe głosy krytyki ucichły. Ja również cieszyłem się wspaniałą rywalizacją, codziennie oglądając mecz za meczem, napawając się nimi pierwszy raz od MŚ w Rosji tak, jak ma to miejsce tylko przy okazji MŚ i ME (o czym w nieco bardziej optymistycznym tonie w kolejnym artykule). Malowniczy obrazek mąciły jednak pojedyncze sygnały: “Ze stadionu Wembley w Londynie witają Państwa...”.
Mówię tu o kwestii, którą każdy kibic oglądający Euro może sobie zwizualizować w głowie jako własne przeżycie. Nie z pozycji kogoś, kto bawi się w raczkującego dziennikarza i za moment wystuka na klawiaturze zestaw statystyk i danych, udowadniających skandal. Nie będzie tu statystyk ani pana dziennikarzyka. Teraz jestem kibicem, który oburzył się tak samo jak wy. A jeśli jeszcze nie jesteście oburzeni, to postaram się pokazać wam, dlaczego powinniście być.
Wracając do cytatu Darka Szpakowskiego (któremu życzę z całego serca powrotu do zdrowia) - po pewnym czasie zorientowałem się, że mam deja vu. Podczas gdy wszyscy współgospodarze turnieju zakończyli grę przed rodzimą publicznością w fazie grupowej, Anglicy ruszyli się ze swojej wyspy tylko raz - na mecz w Sewilli z Ukrainą. 5 na 6 spotkań (a właściwie 6 na 7, biorąc pod uwagę jutrzejszy finał) rozegrali u siebie, nie będąc gospodarzem turnieju. Co więcej, reszta stawki była rozsyłana po całej Europie - od Sewilli i Londynu po Petersburg i Baku.
Gdyby Anglia była jedynym gospodarzem, po swojej stronie miałaby tylko widownię. Natomiast w tym kuriozalnym przypadku, ma po swojej stronie kibiców (atut ten spotęgowano dodatkowo wskutek zakazu dla kibiców przyjezdnych), klimat (jak w meczu z Duńczykami, którzy zwyciężyli Czechów w azerskim ukropie) i kilometry (pozostając przy Duńczykach, droga z Baku do Londynu jest jednoznaczna z przemierzeniem na wskroś całego kontynentu). Po tak skrajnie wyczerpującym sezonie, te szczegóły naprawdę mają kluczowe znaczenie. Co zresztą było widać na boisku - ekipa Kaspera Hjulmanda już od 60. minuty sprawiała wrażenie oddychającej rękawami. Przy okazji dobrnięcia w tych rozważaniach do meczu Anglia-Dania pozwolę sobie i wam ominąć skomentowanie zwycięskiego gola Synów Albionu. Czy raczej - synów sędziego?
Nie może jednak zabraknąć kilku zdań o ludziach, których doping będzie nam towarzyszyć także w finale. Kibice podczas tego meczu zachowywali się jak zwierzęta - jeszcze nigdy nie widziałem, żeby bramkarz przy rzucie karnym oślepiany był laserem, a przecież mieszkam 15 minut od stadionu Legii i wszelkie metody kibicowania, także te najbardziej hańbiące i bezmyślne, są mi znane doskonale. Oprócz tego klasyczne, acz niewypowiedzianie ordynarne buczenie przy hymnie. Które swoją drogą stanowiło ciekawe uzupełnienie dla tak hołubionej przez Anglików równości, wyrażanej sławetnym klękaniem. Jak widać, równość jest jednowymiarowa i obejmuje tylko te wartości, które wpasowują się funkcjonującą na Wyspach już od ponad roku polityczną laurkę...
* * *
Emocjonalnej tyradzie zawsze jest mało miejsca. Rozprasza inne myśli i rozpycha się na papierze. Tej mojego autorstwa siedem akapitów w zupełności wystarczy. Czas na bardziej powściągliwą i skonkretyzowaną formę wyrazu.
UEFA nawaliła po całości i wszyscy - oprócz niej rzecz jasna, w końcu skarbiec się nieco zapełnił - są wku*wieni. Paradoksalnie, największym poszkodowanym tej sytuacji są... sami Anglicy. Wyssane z kciuka teorie o ich tajnym układzie z UEFA to bzdury, wiadomo. Nawet nie słyszałem, żeby ktoś je wygłaszał, same przychodzą do głowy. Cała ta afera zamyka się w jednym stwierdzeniu. Organizacyjna klapa.
UEFA po prostu nie nadążyła za własnym pomysłem. Rozłożenie ciężaru organizacji Euro pomiędzy 11 państw miało przynieść obopólną finansową korzyść. I zapewne przyniosło. Jednakże w tym potwornym zamieszaniu, po dziesiątkach godzin pieczołowitego ustalania kto, gdzie i kiedy rozegra dany mecz, nie uwzględniono w odpowiednim stopniu kwestii czysto sportowej. Gdy finalnie, z ogromnym trudem połączono wszystkie kropki, pomysł został klepnięty i wypuszczony w świat. Nawet przez chwilę nikt nie pomyślał, że takie kombinowanie może zaburzyć świętość, do której nieustannie dąży futbol, czyli sprawiedliwość rozstrzygnięć.
Na nic rozwój technologiczny, starania tysięcy stewardów, ratowników medycznych, wolontariuszy, chłopców do podawania piłek, operatorów kamer, sędziów i innych niezwykle ważnych dla tej dyscypliny ludzi, którzy dają nam przywilej podziwiania czysto sportowych, uczciwych rywalizacji. To wszystko zostanie zapomniane przez głupotę ludzi na najwyższych stanowiskach.
Przez organizacyjny bałagan ludzie w całej Europie nie będą mówić w głównej mierze o wspaniałych wrażeniach, jakich dostarczały nam przez ten miesiąc 24 reprezentacje. Zamiast tego, w kółko będziemy słyszeć o handicapie, jaki przyznano Anglikom. O wymęczeniu drużyn grających w Baku. O setkach tysięcy kilometrów pokonywanych przez jednych i niepokonywanych wcale przez drugich. Ktokolwiek zdobędzie tytuł, nigdy nie będzie on czysty. Pół biedy, jeśli to Włosi wzniosą trofeum (choć jako współgospodarze nie mieli oni o wiele gorzej od ekipy Southgate’a). Jeżeli jednak Euro wygra Anglia, nie będzie się ona cieszyć tym sukcesem tak, jak zasługuje na to zwycięzca. Na tym pucharze już zawsze będzie rysa. I mówmy o tym głośno, aby już nigdy taka sytuacja się nie powtórzyła.