DLACZEGO PIŁKA REPREZENTACYJNA TO OSTATNIA OSTOJA PRAWDZIWEGO FUTBOLU?
Dodał: Jan Nadolny
Data dodania: 15-07-2021 23:30
Jesteśmy po Euro. Pięknym Euro. Tak pięknym, że wróciło mi - mniemam, że nie tylko mi - trochę niepowtarzalnej, dziecięcej fascynacji futbolem. Pasji, odcinającej grubą kreską emocje od statystyk, taktyk, eksperckich gremiów i całej tej otoczki. Wielki i wspaniały świat, którego najpewniej nawet żyjąc kilka razy całego bym nie zwiedził, przez ostatni miesiąc na kilka godzin dziennie zwężał się do ram telewizora. A w dzisiejszych realiach, dziać może się tak czysto prawdziwie tylko w piłce reprezentacyjnej.
Do grona najszlachetniejszych rodzajów futbolu należy również ten amatorski i lokalny. Zgodnie z maksymą Heraklita, świat płynie naprzód, a amerykanizacja i kapitalizacja oplatające piłkarskie uniwersum odsunęły w hierarchii kibiców atrakcyjność takiego piłkarstwa na ostatnie z ostatnich miejsc. Wszyscy chcemy oglądać i oglądamy futbol najlepszy na świecie, a nie stereotypowych grubasów z okręgówki. Jesteśmy obywatelami wioski globalnej, a nie tej, z której pochodzimy.
A w tymże uniwersum - piłki klubowej, coraz rzadziej doświadczamy magicznych momentów. Można odnieść wrażenie, że z biegiem lat, jeden po drugim, powalane przez “dobrodziejstwa” współczesności, upadają filary klasyki sztuki futbolowej. Najbardziej aktualnym przykładem jest zmiana w relacjach na linii klub-legenda klubu (zostawiając już w spokoju chociażby projekt Superligi). Sergio Ramos czy Lionel Messi, albo przez własne wybujałe ego, albo pragmatyzm właścicieli, albo oba te powody naraz, szukają nowego pracodawcy (przy czym Ramos już znalazł), a status pełnej legendy, która do piłkarskiej grobowej deski trwa przy ukochanym klubie staje się niespełnionym marzeniem kibiców.
Świat piłki reprezentacyjnej jest czystszy. Pozbawiony sag transferowych, stert banknotów, kontraktów i umów (choć i tu pojawiają się wątpliwe moralnie naturalizacje czy skoki na kasę), tworzy bezpieczną przystań dla zdegustowanego wymarciem uczuć i szczerych relacji w futbolu klubowym. A zakończone kilka dni temu Euro 2020 mogło doskonale nam o tym przypomnieć.
Mimo iż reprezentanci przebywają ze sobą po dwa tygodnie co kilka miesięcy, na wielkich imprezach są bardziej zjednoczeni niż z kolegami klubowymi, których widują na co dzień. Stawka wzrastająca z każdym meczem turnieju, a z nią także skrajnie intensywne emocje zarówno wokół piłkarzy, jak i w ich głowach, budują w reprezentacji silne więzi wspólnoty.
Każdy człowiek ma wewnętrzną potrzebę uwolnienia negatywnych emocji. Kiedyś najlepszym ku temu sposobem była bitka. Większa, mniejsza, bardziej czy mniej zorganizowana - bez znaczenia. Dziś w większości krajów świata, a już na pewno w Europie, rolę tę przypisaliśmy sportowi. A że najbardziej popularnym jest futbol, to mecze pomiędzy reprezentacjami w pewnym sensie przypominają walki między plemionami. To porównanie jest znane nie od dziś, ale w przypadku tej konkluzji, jakże trafne.
Jeśli ktoś grał kiedyś za dzieciaka w drużynie piłkarskiej, czy to w szkole na WF czy w jakimś klubie piłkarskim ten wie, jak to działa. Gdy z tymi dziesięcioma ludźmi, z którymi biegasz po boisku odnosisz zwycięstwo, to nawet jeśli za dobrze się nie znacie lub nie lubicie, to tworzy się między wami więź “towarzyszy broni”. A gdy po latach dochodzi do spotkania, niezależnie od tego jakie były wasze relacje poza boiskiem, ostatecznie każdego z nich wspominasz pozytywnie. Bo dzielili z tobą pełne emocji, te gorsze, ale i te wspaniałe chwile. W pamięci zostają zaksięgowani jako “ziomki”.
Podobnie, ale z racji bycia w centrum uwagi całego kontynentu lub globu nieporównywalnie silniej oddziałuje to na reprezentantów kraju. W drużynach klubowych coraz częściej bywa bardzo międzynarodowo, formalnie i... jak w normalnej pracy. Niemal każdy z zawodników dzielących szatnię to milioner i przedsiębiorca. Praktycznie sami poważani ludzie, którzy nieustannie muszą karmić swoje ego i dbać o interesy. Taki nastrój pracy oraz profesjonalizmu sprawia, że relacje się formalizują. Niby wszyscy grają do jednej bramki, ale zamiast prawdziwych więzi i dążenia za wspólnym celem, na pierwszy plan wysuwa się gonitwa za pieniądzem i osobistym sukcesem.
Jest to oczywiście uproszczenie i uogólnienie, ale gdy poszerzymy perspektywę i spojrzymy w przeszłość, spostrzeżemy niebagatelną różnicę. Dawniej o najlepszych zespołach mówiło się jak o rodzonych braciach. Coraz rzadziej mamy okazję czegoś takiego doświadczyć. W dzisiejszych czasach nikomu nie starcza już cierpliwości, by latami budować zgraną ekipę. Głód sensacji kibica, który wciąż trzeba zaspokajać popycha kluby do nieustających zmian - designu koszulek, składu osobowego drużyny i sztabu. Wszystko pędzi, a przyjaźnie nie lubią pośpiechu ani dużych pieniędzy, potrzebują czasu. Albo silnych emocji i solidarności, które potęgują takie wartości jak patriotyzm, poczucie misji, chęć sprostania oczekiwaniom całego narodu.
Nacje, które na Euro zaszły najdalej, łączy cecha ogromnego wsparcia i miłości kibiców. Narodom, którym najbardziej zależy, najłatwiej jest wygrać. Wstrząsająca tragedia Eriksena oraz rola gospodarza w fazie grupowej bez wątpienia wpłynęły na to, jaką drużyną stała się Dania. Podopieczni Kaspera Hjulmanda rozkochali w sobie cały piłkarski świat. To samo można powiedzieć o Anglikach i Włochach - wspaniale poukładane zespoły i niezwykle oddani kibice. Wokół tych dwóch drużyn od pierwszego meczu roztaczała się atmosfera zwycięstwa i szaleńczej wiary w sukces. Czyli kwintesencja futbolu, której tak bardzo nam wszystkim brak.
Bo czemu mają służyć różne modyfikacje zasad futbolu - system VAR, czekanie z ogłoszeniem spalonego do końca akcji, odejście od zasady goli na wyjeździe, czy zdające się nadchodzić nieubłaganie korzystanie z większej ilości rezerwowych i skrócenie meczów? Żeby sztucznie podbijać emocje, które zabiły nadające sztywności pieniądze. Prosty przykład - stawiając u bukmachera złotówkę, przysłowiowych 9 na 10 klientów obstawi najbardziej absurdalne zdarzenia, licząc na nieprawdopodobny łut szczęścia. Pokładają oni nadzieję w magii futbolu, a w ich głowach budzi się dziecko wierzące w niemożliwe. Gdyby jednak mieli rozdysponować na zakłady 50 albo 100 złotych, postawią bezpieczniej, żeby wyjąć 60 czy 120 i mieć mały, ale pewny zysk. Pragmatyzm, który zawsze pojawia się przy pieniądzach, zabija futbol.
Relacja futbolu z pieniądzem jest podobna do tej pomiędzy ludźmi a Ziemią. Z jednej strony tworząc cywilizację zagospodarowaliśmy tę planetę, wykorzystując jej możliwości niemal do maksimum, jednocześnie doprowadzając do wyginięcia tysięcy gatunków zwierząt oraz powolnej acz nieuniknionej całkowitej destrukcji. Bez nas, świat istniałby sobie w harmonijnym porządku, dopóki Słońce by go nie spaliło. A tak, pewnego dnia zniknie o wiele wcześniej niż było mu to pisane. Podobnie jak nasz ukochany futbol. W obliczu wiedzy jaką mamy teraz, po przeszło stu latach, może nie taki głupi wydawał się sprzeciw twórców futbolu przeciwko pierwszym transferom i pensjom dla graczy. Trucizna pieniądza tyle samo piłce dała, co zabrała. Na razie mamy zatem bilans zerowy. Szala będzie się jednak stopniowo przechylać. Oby nastąpiło to jak najpóźniej. Oby piłka reprezentacyjna jak najdłużej roztaczała nad nami parasol ochronny.