Odrodzenie formy, czyli powrót do łask futbolu. Część 2
Dodał: Jan Szlempo
Data dodania: 28-09-2021 12:10
Każdy z piłkarzy marzy o podobnych sukcesach. Ci, którzy grają na najwyższym poziomie rozgrywkowym, chcą zdobyć krajowe puchary, odznaczyć się w Ligi Mistrzów, zdobyć medal z reprezentacją narodową swojego kraju. Co najważniejsze, odcisnąć swoje piętno na historii piłki nożnej. Części graczy się to udaje, część niestety nie ma tego szczęścia.
Nie samymi medalami człowiek żyje - niezwykle poruszające są historie graczy, którzy - będąc na szczycie - stracili „to coś”. A potem wrócili silniejsi, pokazując umiejętności, które odróżniają ich od zwykłych śmiertelników. To inspirujące historie o walce, poświęceniu i wierze w siebie samego. W poprzedniej części przytoczyliśmy wielkie powroty do formy w wykonaniu Salaha, Showa i Klicha. Przed nami kolejne przykłady powrotów do łask futbolu!
La grande bellezza. Romelu Lukaku
Tego pana nie trzeba nikomu przedstawiać. Wychowanek Anderlechtu, pochodzący z Konga, reprezentant Belgii ma bogatą karierę, która jakiś czas temu wróciła na właściwe tory. Piłkarz ma niezwykły talent, już mając 15 lat był wysoki i wyrzeźbiony, zdecydowanie przewyższał siłą i umiejętnościami swoich kolegów z klubu. Czas mijał, Romelu rósł, strzelał coraz więcej, a jego kariera nabierała rozpędu.
Z belgijskiej drużyny trafił do Anglii, gdzie wypatrzyła go drużyna z Londynu, Chelsea. Lukaku miał 21 lat i wrota wielkiej kariery przed sobą. Z Chelsea został wypożyczony właściwie od razu - najpierw do West Bromu, później do Evertonu. W ekipie West Bromu zbierał minuty, strzelał bramki, ale nie zagrzał miejsca w podstawowej jedenastce. W trakcie kolejnego wypożyczenia - do Evertonu, zaczął naprawdę błyszczeć i zwrócił na siebie uwagę piłkarskiego świata. Wystąpił 29 razy w pierwszym składzie, uzbierał 15 bramek i zapracował na zaufanie trenera, dzięki czemu miał czas na to, żeby rozwijać się i śrubować liczby.
Napastnik został wykupiony przez Everton, Chelsea Londyn nie widziała w nim potencjału na gracza pierwszej drużyny, dlatego bez żalu odstąpili od bramkostrzelnego Belga. Gdy Lukaku był już maszyną, zapewniającą minimum 20 bramek w sezonie rozpoczęła się batalia o jego usługi i tę walkę wygrał Manchester United. I wtedy zaczęły się kłopoty. Sezon 2017/2018 w wykonaniu Czerwonych Diabłów nie był najlepszy, ale nikt nie spodziewał się, tak słabego wyniku bramkowego w wykonaniu Romelu. Został sprowadzony, jako napadzior, który wywalczy sobie miejsce w polu karnym i strzeli ważne bramki. Przyszedł z nadwagą, bez koordynacji ruchowej, wolny i jakby wystrugany z drewna. Nie rozkochał w sobie kibiców na Old Trafford, nie odcisnął swojego piętna na angielskim futbolu podczas swojego pobytu w Manchesterze. Lukaku zwyczajnie stracił formę i instynkt.
Wtedy z pomocą przyszedł Antonio Conte. Włoch, budujący nową potęgę w stolicy Lombardii ściągnął Belga do siebie, zaufał mu i pomógł w odbudowie formy. Liga włoska różni się od angielskiej diametralnie, a wielu zawodników błyszczących w Premier League, nie radzi sobie w Serie A. Tymczasem Belg wziął się za siebie. Posłuchał rad Conte, trenował więcej, odnalazł się w układance taktycznej i zdobył Scudetto. Ponadto zanotował cztery mecze z rzędu przeciwko lokalnemu rywalowi, w których trafiał do siatki. Takim wycznem mógł się pochwalić wcześniej tylko legendarny gracz, Benito Lorenzi, a było to 71 lat temu. Belg wzmocnił swój charakter, wdał się w konflikt ze Zlatanem Ibrahimovicem, który zresztą wygrał, detronizując Szweda.
Romelu Lukaku odbudował swoją formę w Interze Mediolan. Być może służył mu włoski klimat, może przed meczem pił odpowiednio parzone espresso, a może przetrawił wstyd, jaki towarzyszył mu w United i postanowił stać się lepszym graczem. I takim się stał, co poskutkowało transferem do… Chelsea Londyn! Historia zatoczyła koło, dziś Lukaku czaruje w ekipe Tuchela, która notabene wygląda dziś na drużynę bez słabych punktów. Choć nie chciał odchodzić z Mediolanu, taki plan na niego mieli właściciele klubu z Włoch, na czym chętnie skorzystał klub z Londynu. Jak będzie wyglądał sezon w wykonaniu „nowego” Romelu? Jeśli utrzyma fantastyczna formę z Włoch - fantastyczny.
Wyrok wydany przez Ancelottiego i Kovaca. Thomas Muller
Zarówno Carlo Ancelotti, jak i Niko Kovac nie uważali Thomasa Mullera za niezbędnego gracza w swoich drużynach. Choć jako trenerzy są jednak po dwóch różnych stronach barykady - Włoch to niekwestionowana legenda, mistrz i człowiek od zadań specjalnych. Jego wizja trenerska jest z reguły skuteczna i cieszy oko kibica. Niko Kovac miał swoje momenty w karierze - dobre wyniki z reprezentacją Chorwacji, udany czas w roli trenera Eintrachtu Frankfurt. Wynikami zasłużył sobie na zaufanie w Monachium, jednak z w roli szkoleniowca Bayernu się nie sprawdził. Za czasów Carlito oraz Niko, Thomas Muller grał, jednak nie był niezbędnym graczem.
„Thomas to piłkarz, który mógłby grać w każdym zespole świata i byłby wyróżniającym się zawodnikiem. Tak na dobrą sprawę nie ma żadnych atutów poza niesamowitym instynktem, ale to właśnie czyni go tak nieprzewidywalnym i niebezpiecznym. I dlatego jest dla nas tak cenny” - tymi słowami uzasadniał powołania Mullera Hansi Flick. Trener, który zdobył z Bayernem wszystko, co było do zdobycia, wprowadził Monachijczyków na absolutnie kosmiczny poziom, zaufał Thomasowi, a ten odwdzięczył mu się fantastyczną grą.
Jego forma za Ancelottiego czy Kovaca, była nierówna, nie grał tak dobrze, jak ma to w zwyczaju, jednak na pewno winą za to można obarczyć szkoleniowców. Za kadencji Flicka, Niemiec gra jak z nut, asystuje, strzela, wrócił do swojej optymalnej formy i ciągle notuje fantastyczne wyniki. Wprawdzie Flicka już nie ma, a Monachijczyków trenuje młodziutki jak na trenera, Julian Nagelsmann, ten szanuje legendę klubu.
Thomas Muller jest ikoną Monachium. Kochają go kibice, jest szanowany przez klub i środowisko. Kochał go Pep Guardiola, uwielbiał Heinckes, popierali go Flick i Nagelsmann. Thomas łapie gorszą formę, gdy się na niego nie stawia - jednak gdy trener mu ufa, Muller gra na swoim poziomie, czyli świetnie. Odrodził się i utrzymuje wspaniałą formę do dziś będąc jednym z podstawowych graczy. Ostatnie lata mogły być dla niego delikatnym rollercoasterem, jednak dziś błyszczy na boiskach. I ma ochotę na wzniesienie kolejnego pucharu za zwycięstwo na każdym froncie. I to się może udać.
Dredy i okulary. Edgar Davis
Piłkarz dziś nieco już zapomniany, chociaż w czasach, gdy pojawiał się na boiskach wzbudzał niezwykłe emocje. Wyglądał nietuzinkowo, grał pomysłowo, wzbudzał emocje - piękny zestaw dla kibiców. Surinamczyk, legitymujący się również paszportem holenderskim karierę piłkarską zaczynał wraz ze swoim bratem, Ricardo. Próbował dostać się do jednej z najlepszych szkółek piłkarskich na świecie - do Ajaksu Amsterdam, jednak dwa razy został odrzucony, ze względu na niski wzrok. Po kilku niepowodzeniach dopiął jednak swego, trafił do drużyny U19, z której przebił się do pierwszej drużyny. Spędził w niej 5 sezonów, które obfitowały w puchary - Superpuchar UEFA, Puchar UEFA, Puchar Interkontynentalny, Puchar i Superpuchar Holandii, trzykrotne mistrzostwo kraju i wyśniona Liga Mistrzów.
Świetnymi występami w drużynie z Amsterdamu oraz w reprezentacji Holandii zapracował na transfer do Włoch. Wyróżniający się piłkarz, człowiek niepokorny i kontrowersyjny trafił do świetnie grającej drużyny AC Milanu i… zgasł! W czasie dwóch sezonów zagrał 19 spotkań, w których strzelił jedną bramkę. Wprawdzie był piłkarzem defensywnym, dlatego nie należy go rozliczać z bramek, jednak Davids nie umiał odnaleźć się w drużynie, był zagubiony i stracił to, co cechowało go podczas gry w Holandii - nieustępliwość, świetne ustawienie i instynkt.
Po dwóch zmarnowanych sezonach spędzonych na San Siro, Edgar przeniósł się do Juventusu. I to był strzał w dziesiątkę! 7 sezonów spędzonych w Turynie były najlepszymi piłkarskimi latami dla zawodnika. Grał przez większość czasu jak natchniony, udało mu się odzyskać formę, blask i pomysł na samego siebie. Trzy razy został mistrzem Włoch, z ekipą z Turynu zdobył też Superpuchar.
Ekscentryczny piłkarz odzyskał formę w Juventusie Turyn, zagrał dla Starej Damy 235 bramek, zaliczając swój prime time, po nieudanej przygodzie z San Siro. Nieźle prezentował się jeszcze w ekipie Tottenhamu, a pochwalić się może też występami dla Barcelony, czy Interu Mediolan.
Dobrych piłkarzy cechuje kilka rzeczy. Wpływ na drużynę, technika, poświęcenie. Kariery takich graczy, jak Ronaldo, czy Lewandowski, którzy właściwie nie zaliczają słabszych sezonów i podnoszą swoje umiejętności z wiekiem to rzadkość. Inspirujące jest oglądanie takich graczy, ale może nawet bardziej inspirujące jest oglądanie wielkich powrotów. Ostatnio głośno było o dwóch graczach Manchesteru United - Pogbie i Lingardzie. Media, zwłaszcza związane z drużyną z Old Trafford rozpisywały się na temat powrotu do wielkiej formy obu piłkarzy. W tej sytuacji, jednak najrozsądniej byłoby rzec „hold your horses”. Wielkość piłkarza możemy określić po powrocie do wielkiej formy i utrzymaniu jej, nie zaś po kilku przebłyskach. Wybitność osiągają ci, którzy na przeciwności losu wchodzą na jeszcze wyższy poziom. Kto wie ile bramek strzeli w tym sezonie Lukaku, czy Muller zdobędzie kolejną Ligę Mistrzów i ile asyst da Luke Show? Ci piłkarze po spadkach formy, wrócili do bycia najlepszymi na boiskach - i to jest prawdziwe mistrzostwo.