SŁABOŚĆ CZŁOWIEKA | PROZA FUTBOLU #4
Dodał: Jan Nadolny
Data dodania: 13-10-2021 23:40
- Po pierwszych 45 minutach, Belgowie prowadzą 2:0 z podopiecznymi Didiera Deschampsa. Do usłyszenia po krótkiej przerwie - wyrecytował z udawanym entuzjazmem komentator, zdzierając z siebie uwierające okablowanie. Wstaje, szurając wyniośle krzesłem i leniwym krokiem wlecze się do strefy gastro, żeby oszukać kawą przymykające się oczy. Tymczasem, setki kilometrów od stadionu w Turynie, na ursynowskim blokowisku, 15-letni chłopaczek biegnie podekscytowany spod telewizora do swojego pokoju, z telefonem w ręku.
Tak!!! Udało mi się nagrać calutką połowę meczu z jego komentarzem. Szybko dodam ją do folderu z pozostałymi i już jutro pierwszy odsłuch. Ach, cóż to jest za komentator! Jaką on ma wiedzę, jaką wspaniałą dykcję, władanie słowem. Ten jego profesjonalizm, klasa, połączone z tak naturalnym i szczerym podsycaniem emocji. Ach, jak ja bym chciał móc choćby z daleka zobaczyć, jak on to robi! Na razie muszę pozostać przy tym, co mam - odsłuchiwaniu nagrań z jego komentarzem w drodze do i ze szkoły. Ale bez narzekania, przecież on też był kiedyś na moim miejscu, też harował dzień w dzień, by być tam, gdzie jest dzisiaj. To niebywałe, że ta pasja wciąż go tak rozpala! Boże, daj mi siłę, żebym i ja nigdy nie zatracił tej pasji!
* * *
- Panowie, bardzo dobra gra, tak trzymać. Ale jesteście piłkarzami nie od dziś. Nie zapominajcie, że nie takie wyniki jak 2:0 potrafiły uciekać przez palce. Szczególnie, jeśli gra się z mistrzami świata. Dlatego koncentracja do końca, nie dajcie im przejąć gry, a za 45 minut będziecie mogli myśleć już tylko o niedzielnym finale! Kto wygra mecz?!
- Belgia!!! - właśnie taki, ociekający sportową złością ryk dwudziestu trzech gardeł usłyszał w odpowiedzi na swoje pytanie Roberto Martinez, trener reprezentacji Belgii.
Patrząc teraz na tych chłopaków przypomniał sobie, jak wiele rozczarowań razem przeszli. Tyle lat nazywają ich złotym pokoleniem, a na koncie mają tylko brąz mistrzostw świata. Tyle lat mu wmawiają, że odpowiedni trener na jego miejsce i wygrywaliby wszystko. Ale on nadal tu jest. Prowadzi 2:0 z Francją. I pal licho, że ten turniej to durna komercja, że to nic nie warty wymysł UEFA. Wzniesienie pucharu Ligi Narodów w końcu sprawi, że przestaną mu ciągle truć za uszami. W końcu go docenią tak, jak na to zasługuje. Na pewno tak będzie. Kiedyś ta zła passa musi przeminąć. No kiedy, jak nie teraz...
* * *
“Kariery. Największe, najsławniejsze kariery, czym one są przy takim poranku, przy takim słońcu wystającym czerwono tam na prawo? Po co, tak pytam, oczy są? Ja teraz stanąłem. Ja teraz stanąłem i patrzyłem na wschód, i mówię, że oczy o tej godzinie są po to, żeby patrzeć na słońce wstające. Bo to jest prawdziwa największa sława i jeszcze raz mówię, że ludzie o tej godzinie powinni wszyscy na progi swoich domów wychodzić, bo niewiele jest nam dane, niewiele jest nam dane.”¹ - i tak leci strona za stroną. Odkładam Stachurę. I ciągle tylko mnie te myśli dołujące nachodzą, o tej nieszczęsnej Lidze Narodów, ale i w ogóle ludziach. Jak to człowiek stygnie, na laurach osiada, jak zawodzi siebie i innych, mimo iż wiedział, że tak to się może skończyć.
Nigdy nie byłem na żadnym proteście. Mam jakieś tam swoje preferencje polityczne, ale nie czułem się z nimi aż tak związany, żeby ruszać gdzieś leniwe cztery litery. Dziś jednak idę na Plac Zamkowy.
- Eee taksiarz, uważaj jak jedziesz! Rower mi zepsujesz!
- Co uważaj?! Ja mam uprawnienia! Zjeżdżaj mi z drogi, bo pod kołami skończysz!
- Człowieku, to ty się pchasz autem ludziom na plecy! Pan z rowerem ma rację! Jeszcze raz w kogoś wjedziesz i na policję dzwonię!
- Dzwoń sobie kapusiu, dzwoń! Właśnie dla takich jak ty jest ten pieprzony protest!
Mimo że przyszedłem spóźniony, i mimo że jest tu lekką ręką kilkadziesiąt tysięcy ludzi, wokół rowerzysty i taksówkarza zebrał się taki tłum, że bez problemu doszedłem aż pod samą scenę. Nawet za flagę żadną nie musiałem płacić - wziąłem sobie kilka najładniejszych, które porzucili ludzie pędzący podziwiać aferę taxi-rowerową. Miałem farta, bowiem luka, którą przeszedłem, jak Morze Czerwone - pojawiła się na chwilę i po kilku sekundach została zapełniona kolejnymi rzeszami ludzi. Nawet nie było widać, że parę tysięcy porzuciło właśnie protestowanie.
Na scenę wychodzili aktorzy, politycy, celebryci. W pewnym momencie pojawiła się emanująca ciepłem starowinka, uczestniczka Powstania Warszawskiego. Ewidentnie nie mogła się skupić na przemowie przez ciągły tumult, ale mówiła pięknie. Z samego dna serca. Mówiła dokładnie to, czego ten tłum potrzebował, to, na co powinien czekać. Słowa, z których każdy powinien zachować coś dla siebie. W każdym razie, czuję to po początku jej wstąpienia. Bowiem mała, zgarbiona, jąkająca się powstanka znudziła ludzi żądających mięsa. Poczęli wzajemnie się nakręcać, żarliwe skandować swoje ulubione “***** ***” - i zapomnieli o starszej pani. Odrzucili brutalnie jej mądrość, świadectwo, wywalczony z trudem i Bożą pomocą 77 lat temu dar życia. Nie obchodzi ich, co przeszła. Nie obchodzi ich, że zignorowane zło może wrócić. Nie wiedzą nawet, po co tu przyszli - świetnie się bawią, skandując coraz głośniej i głośniej. Ja, choć za nic jej nie słyszałem, patrzyłem prosto w jej zaszklone oczy. “Ależ słaby, ależ głupi jest gatunek ludzki” - zawodziły zrezygnowane.
* * *
Mówią, że ludzkość hamuje śmiertelność. Że bez niej byśmy już dawno kosmos podbili. Ja jednak przyczyny ułomności ludzkiej wolę upatrywać w czymś, na co mamy wpływ. Tyle lat nie umiemy oszukać naszej biologii. Ona jak kamienny posąg. Dłubiemy w niej, rzeźbimy, doklejamy, obudowujemy, ale jej samej zmienić nie sposób. Za to wolę naszą jak najbardziej - potrafimy pogrubić, wydłużyć, całkiem zatracić i wznieść na nowo. Możemy z nią niemal wszystko zrobić, modyfikować jak nam się podoba, bez pomocy genialnych naukowców. Jest to bardzo prosta sztuka. Tylko jedną, malutką ma przeszkodę. Nas samych.
Ludzkość nie śmiertelność hamuje, a brak zaufania wobec przodków. Nasz mózg jest tak egocentryczny w swej naturze, że skupia się na tym tylko, co jego samego doraźnie dotyczy.
- Możesz jeść z każdego drzewa, tylko mi tej jabłonki nie ruszaj!
- Nie dotknij się czajnika, bo paluszki sobie poparzysz!
- Nie bądź taki pewny siebie, nie ma meczu wygranego po pierwszej połowie!
- Posłuchaj tej starszej pani - warto!
Usłyszysz to i co zrobisz?
Jak Ewa, czym prędzej jabłko zerwiesz.
Jak mały Jaś, do rozgrzanego metalu palec przyłożysz.
Jak Belgia, z Francją się ośmieszysz.
Jak protestujący, kompletnie staruszkę olejesz.
Zrobisz to wszystko, po czym wmówisz sobie - takie było przeznaczenie. W gwiazdach, w horoskopach mi to było zapisane. Przecież ja jestem zodiakalny lew - porywczy, emocjonalny, tak już mam. To nie moja sprawka. Całymi siłami, zamiast choć ich część właściwie spożytkować, desperacko usprawiedliwiamy swą ośmieszającą, ludzką ułomność. Tylko nasza to wina, że wola jest dla człowieka piętą Achillesa, zamiast pięścią Gołoty. Sami sobie tę bolesną słabość zawdzięczamy. I to nas najbardziej z naszymi przodkami łączy. To, co nas ludzkimi czyni, jednocześnie w ludzkim nas więzi.
To ciekawość, emocje, uczucia, to one nas w mieszek wemkną. Tak jak naszych rodziców i dziadków wemknęły. One nam racjonalny obraz przysłaniają, niczym diabełek podstępny każą samemu wszystkiego spróbować, przejmować się tylko sobą. Człowiek to egoista, samolubny kalkulant. Wypiera tony śmieci w dryfujące w oceanie, ignoruje dzieci głodujące - bardziej ceni życie beztroskie. Poszukiwania nowych planet, mądrzejszych cywilizacji - jak śmieszną legendę traktuje. Zamiast otoczenie własne lepszym, szczęśliwszym czynić, zamiast na odwieczne pytania odpowiedzi z pasją w oczach poszukiwać, woli w ludzkich, codziennych sprawach się urządzać - za miłością się uganiać, na piwo pójść, mecz w telewizji obejrzeć.
Ach, gdybyśmy na błędach wstępnych uczyć się umieli, co to byłby za świat! Na co komu wtedy nieśmiertelność?! A tak, bez ustanku po okręgu biegniemy, wciąż po tym samym torze. Nawet przez myśl nam nie przejdzie, żeby tor dalej zająć, trochę więcej przebiec. Nie, to innym razem, jeszcze przecież będzie okazja. Ten przede mną tym samym biegł i był mi wzorem, na cóż tu jakieś zmiany. Pan Ochroniarz gdzieś ma jednak nasze zagwozdki. On po cichu, co do sekundy czas nam dokładnie odmierza i nie spostrzeżemy nawet, kiedy światło zgasi i bramę zamknie za sobą na wieki. Dopiero wtedy - jak na najprawdziwszych ludzi przystało - przestaniemy się łudzić, że jeszcze będzie okazja. Wtedy będzie już za późno.
* * *
W pustej szatni, z twarzą w dłoniach siedzi trener Martinez i patrzy na swoje buty. Jeden człowiek na stadionie, komentator zgięty wpół, patrzy przed siebie martwymi oczami. Przed telewizorem taksówkarz z butelką piwa, opuszcza pusty wzrok na podłogę.
Przede mną ekran komputera - Belgia 2:3 Francja.
¹ fragment opowiadania "Poranek" Edwarda Stachury