PGE Narodowy ma patrona. Wspomnienie Kazimierza Górskiego
Dodał: Jan Szlempo
Data dodania: 14-10-2021 16:34
PGE Narodowy, nasza twierdza, od kilku dni ma patrona. Wybór właściwie mógł być tylko jeden, bowiem Górski dla fanów piłki nożnej w Polsce jest jak Ojciec Chrzestny dla kinomaniaków. Każde przysłowie pana Kazimierza jest wspominane, jego decyzje stawiane za wzór, a sukcesy przywoływane ze łzą w oku.
Chciałbym napisać, że tej postaci nie trzeba przestawiać i każdy fan futbolu wie kim był Kazimierz Górski. Niestety nie mogę tego zrobić, bo naturalną drogą jest to, że dawne legendy i mity odpływają w rzece zapomnienia. W Polsce pamięć o Górskim wciąż trwa, a pokolenia pamiętające tego charyzmatycznego, ale też prostolinijnego szkoleniowca wspominają jego sukcesy z rozrzewnieniem. Młodsi fani piłki jednak nie mają prawa pamiętać, że Kazimierz Górski był wybitnym trenerem, a Polska reprezentacja za jego kadencji - znakomita.
Musimy grać rozważnie, czyli rozumnie
Po tych słowach trener Górski rozejrzał się, wpatrując się w twarze swoich graczy, po czym dodał: “...a jednak z zacięciem”. Takim człowiekiem był trener reprezentacji Polski w latach 1966 oraz następnie 1970 - 1976. Rozważnym, rozumnym, ale z zacięciem. Już jako piłkarz przejawiał te cechy - dysponował znakomitym dryblingiem, był szybki i strzelał ważne bramki. Urodzony Lwowiak tam zaczynał swoją karierę, którą przerwała zamieć wojenna. Do piłki wrócił zaraz po niej, zostając w 1945 roku graczem Warszawskiej drużyny. We Lwowie nie było już mu dane grać, podobnie jak wielu innym.
Trener Górski w czasie wojny najpierw grał w lokalnych drużynach, którym odebrano nazwy, potem sport się skończył, jak sam mawiał. Dorywczo pracował na kolejach, aby przetrwać okupację niemiecką. Przez 3 lata nawet nie kopnął piłki, a gdy wstąpili rosjanie - zgłosił się na ochotnika do polskiej armii. W ten właśnie sposób trafił do Warszawy, z którą związał się na wiele następnych lat.
Ta lwowska dusza, wiara w powodzenia, nawet podczas najbardziej niesprzyjających warunków, pozostała z nim na całe życie - zarówno piłkarskie, jak i trenerskie. Jego ojciec mawiał “lwowiak, jeśli się poddał, znaczy - już go nie ma”. Odwiesił buty na kołek w 1953 roku, choć niektórzy przewidywali, że zrobi to wcześniej, zwłaszcza po ciężkiej kontuzji, której nabawił się kilka lat wcześniej. Kazimierz Górski wiedział, że kariera szkoleniowca jest mu pisana, bowiem prowadził drużynę rezerw Legii, będąc jeszcze aktywnym, grającym zawodnikiem.
Trener tysiąclecia i dobroduszny papa
Samodzielnie objął reprezentację w 1977 roku, wcześniej z pewnymi sukcesami prowadził kluby i młodzieżową kadrę naszego kraju. Dopiero praca w roli szkoleniowca narodowej drużyny przyniosła mu medale, rozgłos, piłkarski sukces, a jego styl bycia i osiągnięcia zbudowały mu pomnik, który - miejmy nadzieję - nigdy nie zostanie zburzony.
Faktem jest jednak, że Górski nie był osobą brylującą w mediach, nie szukał tego poklasku i blichtru. Był człowiekiem poczciwym, pozytywnie nastawionym do świata, otwartym, obdarzony poczuciem humoru i błyskotliwością. Ten styl bycia jednak, zwłaszcza pod koniec życia, był jego łyżką dziegciu w beczce miodu. W rozmowie z Dariuszem Tuzimkiem i Romanem Kołtoniem mówił otwarcie i bez ogródek o tym, jak został finansowo oszukany przez prezesa greckiej drużyny, której był trenerem. Było kilka szans, których Górski nie wykorzystał, czego żałował do końca swoich dni. Czuł, że ludzie często wykorzystywali jego dobroduszność i spolegliwość. Okazało się, że Pan Trener Kazimierz Górski był twardzielem w przetrwaniu, ale nie był cwaniakiem - sukcesów jako szkoleniowiec nie przekuł w dostatnie życie i to go po ludzku bolało.
W czasie kariery trenerskiej też nie próbował być kimś, kim nie był. Nie zgrywał się, nie kłamał. Trafiał do ludzi tym, że był bezpośredni, miał proste zasady - na życie i na mecz. Nie komplikował tego, czego nie trzeba było komplikować, nie był też konfliktowy. Gadocha wspominał kiedyś, że był pierwszą osobą, która chętnie szła z zawodnikami po treningu na piwo. Dla swoich piłkarzy był kimś więcej niż trenerem. I dla wielu pokoleń piłkarzy, amatorów, fanów później też. Był wzorcem, ojcem, kierunkowskazem.
Sukcesy, medale. Złota Era polskiego futbolu
Górski osiągnął z reprezentacją więcej, niż ktokolwiek spodziewałby się tego po biało-czerwonych. Zakorzenieni w głębokiej komunie, w kraju zjadanym przez korupcję, wódkę i polityczny terror. Drużyna narodowa dała ludziom w latach 70. coś więcej niż wytchnienie. Dała prawdziwą, autentyczną radość, szczęście, łzy i uśmiech, których nie da się podrobić.
Reprezentacja pod jego batutą wygrała swoje pierwsze spotkanie, co musiało być ulgą dla graczy i trenera, bowiem jego zatrudnienie było zaskoczeniem dla wielu kibiców. 2 lata później polscy piłkarze zdobyli olimpijskie złoto, pokonując Węgrów 2:1. Monachium okazało się dla nas szczęśliwym miastem, a olimpijskie złoto poruszyło wyobraźnią milionów polaków. W smutnej codzienności, w komunistycznej szarości, w oczach ludzi, w uśmiechach i spojrzeniach, jak w zwierciadle odbijało się olimpijskie złoto zdobyte przez Orły.
Na następny sukces nie musieliśmy długo czekać. Mistrzostwa Świata, które odbywały się w RFN oraz Berlinie Zachodnim przyniosły emocje, radość, ale i niedosyt. Reprezentacja Polski zajęła 3 miejsce, za nimi znalazła się Brazylia - obrońcy tytułu. Zanim jednak turniej się rozpoczął, drużyna Górskiego zbudowała swą wiarę i legendę w kwalifikacjach - “zwycięski remis” na Wembley, który już na zawsze stał się ikoną w naszym kraju. Najpierw w Chorzowie wygraliśmy 2:0, następnie, w kraju Synów Albionu zdołaliśmy wytrzymać w defensywie i mecz zakończył się wynikiem 1:1. Tego dnia swój pomnik wybudował też Jan Tomaszewski - polski bramkarz, który powstrzymał Anglię.
Trafiliśmy do grupy D. Z Argentyną. Z Włochami. I Haiti, które zaliczało swój debiut na międzynarodowej arenie. I ograliśmy wszystkich, wprawiając piłkarski świat w osłupienie, a kibiców nad Wisłą doprowadzając do euforii. Haiti pokonaliśmy wysoko, bo aż 7:0, wcześniej ograliśmy reprezentację z Ameryki Południowej 3:2, dzięki dwóm bramkom Grzegorza Laty i jednej Szarmacha. W ostatnim meczu ponownie Szarmach, chwilę później Deyna i reprezentacja z Półwyspu Apenińskiego zostaje pokonana przez drużynę Kazimierza Górskiego. Później wydarzył się jednak słynny “mecz na wodzie”. Orły próbowały pokonać bramkarza RFN, jednak warunki i ustawienie przeciwników skutecznie to uniemożliwiały. Mimo, że Lato znów stał się bohaterem, bowiem obronił rzut karny, to jednak w 73. minucie musiał skapitulować i uznać wyższość Gerda Mullera. Dzięki zwycięstwu nad Polską, RFN trafił do finału, nam został mecz o 3 miejsce. Grzegorz Lato zapewnił w nim zwycięstwo, samemu stając się królem strzelców tamtej imprezy (na drugim miejscu, za Grzegorzem Lato wpisywał się Szarmach). Polacy zdobywają brąz Mistrzostw Świata 1974!
Następne lata nie były już tak obfite w zwycięstwa, dwukrotnie polegliśmy też w czasie eliminacji do Mistrzostw Europy. Na otarcie łez reprezentacja Górskiego podarowała nam srebrny medal, po raz kolejny na Olimpiadzie. Tam, po wyjściu z grupy, ponownie pokonaliśmy Brazylię, ulegliśmy jednak reprezentacji NRD w finale. W Polsce zajęcie drugiego miejsca potraktowane zostało jak porażka, zaś Trener Tysiąclecia podał się do dymisji.
Przez następne lata Górski pracował w Grecji, gdzie był cenionym szkoleniowcem. Trenował tamtejsze drużyny przez wiele lat, z jedną, krótką przerwą, w czasie której wrócił do Warszawskiej Legii. Polski klimat jednak mu już nie służył, zaś w Grecji, przez lata swojego urzędowania w takich klubach jak Panathinaikos AO, czy AGS Kastoria, Ethnikos i Olympiacus wywalczył wiele tytułów. Mistrzostwo Grecji, Puchar Krajowy, Puchar Bałkanów były dla Kazimierza Górskiego po prostu chlebem powszednim w latach 80.
Wygra drużyna, która będzie jutro lepsza
I najczęściej była to drużyna Kazimierza Górskiego. Jego zawodnicy nazywali go dwunastym zawodnikiem. Śmiali się, że przeciwnikom jest ciężej grać w 11, jeśli przeciwko nim zawodników jest dwunastu. Dla dzisiejszej piłki nożnej zwycięstwa Orłów Górskiego i jego podejście to właściwie prehistoria. Szkoda, bo etyką pracy, rentgenem piłkarskim i szczerością Kazimierz Górski przewyższał wielu. I wielu piłkarzom, trenerom i działaczom w Polsce, te jego cechy, ale też pokora i uśmiech, po prostu by się przydały. Oby Stadion Narodowy nie tylko nosił jego imię, ale niósł też pozytywną zmianę w Polskiej piłce. Bo zmian potrzeba.