Ustawienia Twojej prywatności

Strona korzysta z plików Cookies, aby zapewnić Ci maksymalny komfort korzystania z serwisu oraz jego usług oraz dostosować treści do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza akceptację że będą one zamieszczane w urządzeniu końcowym. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia dotyczące cookies w swojej przeglądarce.

Come together. Piłkarskie duety, za którymi tęsknimy. Część II

Dodał: Jan Szlempo
Data dodania: 13-04-2022 20:27
Come together. Piłkarskie duety, za którymi tęsknimy. Część II

Historia piłkarskich boisk pamięta wiele wspaniałych indywidualności, piłkarzy, którzy potrafili zmienić wynik meczu, a tym samym bieg historii. Złota Piłka przyznawana będzie głównie za osiągnięcia indywidualne, a fani statystyk zawsze będą się spierać o to, kto ma lepsze liczby. Ale piłka nożna to nie liczby. To drużyna, to kolektyw i wspólne zwycięstwo lub porażka. 

 

W poprzedniej części felietonu, którą można znaleźć na naszej stronie (https://futbol.pl/columns/84_Come_together_Pilkarskie_duety_za_ktorymi_tesknimy_Czesc_I) pisałem o duetach, występujących na angielskich boiskach. Młodsi kibice mogą mieć mały problem, by przypomnieć sobie co dla Chelsea Londyn zrobili Didier Drogba i Nicolas Anelka oraz jakie role odgrywali w Teatrze Marzeń mieli Nemanja Vidic i Rio Ferdinand. A wymieniona czwórka stanowiła nie lada wyzwanie dla przeciwników, no i stawali też przecież przeciwko sobie. 

 

No to skoro jesteśmy w Anglii, to w niej zostańmy, bowiem boiska okraszone mgłą i deszczem gościły większą ilość piłkarskich duetów, za którymi tęsknimy. Cofniemy się jednak w czasie o kilka lat - to wycieczka w czasy, gdy świat oczarowany był graczami, którzy zasłużyli na pomniki. I to oni malowali obrazy, które dziś podziwiamy w galerii najpiękniejszych zagrań. Ten felieton poświęcony będzie tylko jednej parze, bo ich gra była poezją. Poezją ruchu, którą podziwiać mogliby tancerze, codziennie występujący w najlepszych teatrach fizycznych, czy balecie. 

 

Thierry Henry i Dennis Bergkamp

 

Dziś kochamy Mbappe i Neymara. Jasne, są wspaniali, ale pamiętacie napastników Arsenalu Londyn? Razem przywdziewali trykot z armatką na sercu przez siedem sezonów i tylko ci, którzy pamiętają tamte czasy mogą zrozumieć fenomen tamtych piłkarzy. Nie było trenera na świecie, który nie chciałby współpracować z tamtą dwójką. Arsene Wenger stworzył piłkarskie monstrum, co tydzień walcząc z diabłami sir Alexa Fergusona, a w lidze mistrzów stawiali czoła silniejszym na pozór przeciwnikom. I wcale nie byli skazywani na porażkę. No i oczywiście the invincibles - nie przegrali ani jednego meczu w sezonie. Brzmi niedorzecznie i takie było. Ale równie niedorzeczne, co prawdziwe. Arsenal Londyn prowadzony przez francuskiego szkoleniowca, z francusko - holenderskim duetem z przodu, w czasie całego sezonu w lidze angielskiej nie przegrał ani jednego spotkania. 

 

Zgranie z nim to była naturalna sprawa, bardzo to ułatwiał. Na każdym poziomie był po prostu najlepszy. Przez pewien okres swojej kariery grał na najwyższym światowym poziomie. Gra z nim stawała się łatwiejsza - Denis Bergkamp zawsze chwalił sobie współpracę z Therrym Henrym - Byli tacy piłkarze, którzy potrafili wykańczać akcje. Był Wright, Anelka, jednak Henry był chyba najlepszym graczem w tej roli, jakiego miałem okazję widzieć na własne oczy.

 

A Henry nie pozostawał mu dłużny - Będę to zawsze powtarzał. Dennis był najlepszym zawodnikiem, z jakim mogłem grać. Moim najlepszym partnerem. Prawdziwe marzenie dla napastnika. I nie był jedynym, który wychwalał umiejętności Holendra - Jeśli Ryan Giggs jest wart 20 milionów funtów, to Dennis Bergkamp jest wart 100 milionów - zwykł mawiać Marco van Basten. 

 

18,5 miliona funtów. Tyle zapłaciła Londyńska drużyna za obu graczy. Dziś brzmi to jak żart, nie promocja, ale wyprzedaż, tak tanio, że aż wątpliwe. Wenger wyciągnął rodaka z Juventusu Turyn, a Bergkampa z Interu Mediolan. Ani jeden ani drugi nie podbił Serie A, odbili się od włoskiego futbolu, taktycznych strategii, które wiązały im sznurowadła. Wenger widział w nich jednak talent i dziś dziękują mu za to fani - nie tylko Kanonierów. Aż dziw bierze, że kariera we włoszech im się nie udała. Wszak grając razem prezentowali styl, jakiego można było ze świecą szukać, a i dziś nie byłoby to najłatwiejsze. Lekkość gry, elegancja, finezja - Henry i Bergkamp, niczym wytrawni sarti, czyli krawcy tworzyli dzieło szyte na miarę. I jednak nie w stolicy mody, nie nad rzeką Dora Riparia, ale w pochmurnym, deszczowym i mglistym Londynie. 

 

Już od początku wspólnej gry widać było chemię. Nie było jednak zwycięstw - w pierwszym sezonie przegrana w Finale Ligi Mistrzów i drugie miejsce w Premier League. Ale fani mieli powody do radości - na ich stadionie biegał duet, na który zwrócone były wszystkie oczy w Anglii, a puchary to kwestia czasu. Prawdziwa finezja nastała dwa sezony później. To chyba najlepszy sezon w wykonaniu tej dwójki i w encyklopedii futbolu jest zapisany złotymi zgłoskami. Złote są zresztą nie tylko zgłoski, ale i but. Thierry Henry otrzymał tę nagrodę, czym uradował dwa zwaśnione narody - francuzów, bo stamtąd pochodzi i jest wychowankiem AS Monaco i brytyjczyków, to przecież w ich klubie na co dzień występował. 

 

Coś niebywałego zrobił też Holender. Dennis Bergkamp zajął drugie miejsce w klasyfikacji najlepszych asystentów (co przyczyniło się do późniejszego sukcesu Henry'ego), a także strzelił jednego z najpiękniejszych goli w historii piłki nożnej. Jeśli nie najpiękniejszego. Trafienie, które padło w meczu z Newcastle to definicja magii. Jeśli Dumbledore potrzebowałby do swojej drużyny, walczącej z Greifswaldem prawdziwego magika - mógłby prosić o pomoc Bergkampa. Chodzą też słuchy, że Freddie Mercury, pisząc "It's a kind of magic", myślami krążył wokół kanonierów.

 

Zawsze mówiłem, że to gra zespołowa, a w każdej drużynie potrzebujesz konkretnych piłkarzy, którzy mogą zrobić różnicę na boisku. Z tyłu muszą być gracze, którzy nie chcą tracić goli. Zawodnicy o określonych umiejętnościach muszą też grać z przodu.

 

To słowa Dennisa Bergkampa. A on i Henry właśnie tymi graczami byli. Gdy pojawiali się na murawie, zawsze sprawiali różnicę, ich piłkarska jakość była nieoceniona. Przez siedem lat gry razem zdobyli w Premier League 198 bramek i zaliczyli 133 ostatnie podania. Trzy razy udało im się wygrać tytuł Premier League, dodali do tego cztery Puchary Anglii i dwa superpuchary Anglii. No i stali się niezwyciężonymi.

 

On zawsze robił to, czego wymagała od niego gra. Taki był Bergkamp, a jego duet z Henrym to profesura futbolu. W 2006 roku zespół Arsenalu przeniósł się z Highbury na Stadion The Emirates. Skończyła się więc pewna epoka, a wraz z nią znikł też duet Henry - Bergkamp. Najpierw swój pożegnalny mecz rozegrał Holender - gwiazdy Ajaxu starły się z londyńczykami, czym Bergkamp powiedział "tot ziens" piłce nożnej i zakończył karierę. Niedługo później Henry zmienił Londyn na Barcelonę, gdzie czarował dalej, ale ich wspólny pomnik został na miejscu - w Londynie. 

 

TAGI

Inne felietony