Ustawienia Twojej prywatności

Strona korzysta z plików Cookies, aby zapewnić Ci maksymalny komfort korzystania z serwisu oraz jego usług oraz dostosować treści do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza akceptację że będą one zamieszczane w urządzeniu końcowym. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia dotyczące cookies w swojej przeglądarce.

Pocztówki z ćwierćfinałów. Liga Mistrzów wkracza w decydującą fazę

Dodał: Jan Szlempo
Data dodania: 13-04-2022 23:50
Pocztówki z ćwierćfinałów. Liga Mistrzów wkracza w decydującą fazę

To mistrzowie, tak… to mistrzowie! A champions! Słynny, ukochany przez wszystkich kibiców na świecie hymn ligi mistrzów podgrzewa emocje przed meczami turniejowymi, wznosi serca fanów, motywuje piłkarzy i stanowi preludium. Preludium, czyli wstęp do czegoś pięknego i wielkiego. 

A z pięknem futbolu mieliśmy możliwość obcowania już w ćwierćfinałach. Kibice zgromadzeni na stadionach, mogli spokojnie kupować pocztówki, które będą kiedyś przyczynkiem do piłkarskich wspomnień.  

Droga do półfinałów. Pocztówka pierwsza

Największym zaskoczeniem w półfinałach elitarnych rozgrywek jest obecność małego klubu z Hiszpanii. Villarreal stratował giganta z Monachium biegnąc po piłkarskie glory. Nie obyło się bez cierpienia, ale liczy się przecież ostateczny wynik. A ten oznacza, że o finał zagra ekipa prowadzona przez Unaia Emeryego. Doświadczony hiszpan dał lekcję piłki nożnej młodszemu koledze, Julianowi Nagelsmannowi. 

36-letni szkoleniowiec bawarczyków powinien potraktować tę lekcję poważnie, bo możliwość, jaką jest prowadzenie Bayernu Monachium może go przerosnąć, jeśli zapomnie o pokorze i odrabianiu lekcji. A Julian jest człowiekiem dumnym - to co zgubiło go w ćwierćfinale, może zgubić też w przyszłości, jeśli nie przekuje tej porażki w lekcję. 

Dzień po przegranej, która jest najbardziej bolesną w jego dotychczasowej karierze, wcześnie stawił się w ośrodku treningowym przy Saebener Strasse. Był przygnębiony, smutny i pozbawiony swojego uśmiechu oraz młodzieńczej werwy, którą zwykł emanować. W południe, gdy rywalizowały ze sobą drużyny rezerw, długo rozmawiał z psychologiem klubowym, dr Pelką. Po rozmowie ściągnął buty i przez 10 minut spacerował boso po boisku, zamyślony i osamotniony. 

Umiejętność wyciągania wniosków z porażek - wydaje się - posiadł Emery. W czasie trwania swojej kariery udowodnił już, że potrafi zdobywać tytuły, sięgając czterokrotnie po najwyższy laur w Lidze Europy (dwukrotnie zresztą razem z Grzegorzem Krychowiakiem, które najlepsze lata swojej kariery przeżył właśnie u boku hiszpana). W lidze mistrzów nigdy nie wiodło mu się najlepiej, dlatego ten sezon to jego wielka szansa. Szansa, którą właściwie już wykorzystał, bo trafienie do półfinału elitarnych rozgrywek z Villarrealem to sukces ponad miarę. 

Ekipa z ceramicznego stadionu to średniak. Technologie do jakich mają dostęp, ośrodki treningowe, z których korzystają, pieniądze, jakie dostępne są na transfery… to wszystko ma się nijak do pozostałych ekip, które znalazły się w półfinałach. Dlatego ewentualny sukces odbierany będzie jako sensacja, być może na miarę zwycięstwa Porto w 2004 roku. Emery miał wcześniej możliwości, by pokazać się w lepszym klubie. Pracował przecież w PSG, zatrudniał go także Arsenal Londyn. Ani w jednym, ani drugim miejscu nie udało mu się zostać na dłużej, nie osiągnął też spektakularnych sukcesów. Myślę, że z PSG sprawa prosta jest jak drut - ta drużyna istnieje tylko po to, by się kompromitować (dopóki będzie zarządzana w taki sposób), z ekipą kanonierów już trudniej szukać przyczyn niepowodzenia. To jednak należy do przeszłości, a Emery i jego żółta łódź podwodna zacumowali w półfinale Ligi Mistrzów. To sensacja i piękna przygoda.

Z naszej perspektywy smutek może budzić brak Roberta Lewandowskiego w następnej rundzie Ligi Mistrzów, ponieważ zdecydowanie mu to utrzymanie pozycji najlepszego strzelca tej edycji turnieju. Benzema prawdopodobnie wyprzedzi go również w kategorii strzelców w całej historii LM. 

Droga do półfinałów. Pocztówka druga

Przed pierwszym meczem Chelsea Londyn z Realem Madryt nie było łatwo wskazać faworyta, tak po 90 minutach Los Blancos mogli być pewni swego. Real wygrał w bardzo przekonującym stylu 3:1, zapewniając sobie wygodną przewagę przed rewanżem. Na pożarcie w drugim spotkaniu skazywał swoją drużynę nawet Tuchel, mówiąc, że z takim nastawieniem nie mają czego szukać w Lidze Mistrzów.  

Obie drużyny miały swoje dobre mecze, gorsze spotkania, wahania formy i wstydliwe porażki w trwającym sezonie. Real ciągle cierpi po przygniatającej porażce w El Clasico, Chelsea zaś złapała potężną zadyszkę i oddala się od stawki grającej o mistrzostwo. 

No i kłopoty finansowe wynikające z sankcji nałożonych na oligarchę, Romana Abramovica nie pomagają. Aż dziw bierze, że stać ich było na wyprodukowanie koszulek z naszywką Ligi Mistrzów, bowiem pojawiały się już głosy o poważnych tarapatach finansowych klubu. I z tej perspektywy cieszy fakt, że drużyna finansowana przez kremlowskiego poplecznika, sługę krwawego dyktatora i po prostu zwykłego c***a, odpada z turnieju mistrzowskiego. 

No dobrze, zostawiam już politykę i skupiam się na piłce nożnej. A jest na czym się koncentrować, bo w dwumeczu padło aż 10 bramek. Jednej z nich nie uznał, krytykowany przez Tuchela, Szymon Marciniak. Dzięki czemu to kibice z Madrytu mogli cieszyć się awansem. 

Zgormadzeni na stadionie zapamiętają ten dwumecz ćwierćfinałowy na długie lata. Widzieliśmy wiele pięknych bramek i cudowne asysty. Widzieliśmy rozpaczliwe obrony i parady bramkarskie. Widzieliśmy sędziowskie kontrowersje, pogoń za wynikiem i flagę zwycięstwa, która powiewała raz w jedną, raz drugą stronę. Ostatecznie to profesor Carlo Ancelotti melduje się w następnej rundzie. 

Jak bardzo znamienne jest, że w ćwierćfinale Ligi Mistrzów znalazło się trzech byłych trenerów PSG. Żaden z nich nie osiągnął z francuskim klubem nic wielkiego, najbliżej był Thomas Tuchel. Nasser jednak ma nie tylko brudne sumienie, ale i krótki lont cierpliwości. 

Droga do półfinałów. Pocztówka trzecia

Benfice nie udało się trafić do grona najlepszych czterech drużyn tego sezonu, dlatego budowa ich pomnika pozostanie nieukończona. Ale obecność tej ekipy na etapie ćwierćfinałów musi jednak budzić szacunek, ale i zaskoczenie. Podobnie jak kilkadziesiąt minut spotkania rewanżowego, gdy nawiązali realną walkę z ekipą Kloppa, który nie zlekceważył rywali. 

I choć nie brakowało pięknych zagrań (co za sezon Salaha!) oraz wielu bramek (w całym dwumeczu padło ich aż 10, co jest najwyższym wynikiem ze wszystkich czterech spotka). Nie zabrakło też rezultatu, który był do przewidzenia jeszcze przed pierwszym gwizdkiem. 

Ekipa z Anfield Road zdominowała dwumecz, swoją boiskową pewnością siebie zburzyli odwagę portugalskiej drużyny, rozstrzelali się i postraszyli - patrząc przed siebie mogą być pewni, że ich dorobek strzelecki napędzi pietra u następnych turniejowych rywali. Ale i w ich szeregach powinien wkraść się element niepokoju - bowiem brak koncentracji może sprawić, że ponownie stracą wiele bramek. 

Piękny sen ekipy z oceanicznego miasta, gdzie pija się wino i mówi bom dia, skończył się na ćwierćfinale. Nie stać ich było na niespodziankę pokroju Villarealu, stać ich było jednak na wspaniałą podróż. Nie udało im się zobaczyć z bliska szczytu góry, ale wspięli się wystarczająco wysoko, by odetchnąć powietrzem, w którym unosi się zapach piłkarskiej wieczności.

Droga do półfinałów. Pocztówka czwarta

Niestety dość rozczarowujące było 180 minut rozegrane przez drużyny Atletico i Manchesteru City. Oglądając to spotkanie wspominałem niedawny pojedynek materacy z sąsiadem ekipy Pepa Smerfa. Manchester United prowadzony przez tymczasowego trenera (choć tytuł trenera w jego przypadku jest nieco naciągany) Rangnicka już w pierwszej minucie rzuciła się na Atletico i tak próbowała atakować jeszcze wielokrotnie. Oczywiście było to samobójstwo, tak nie można grać z Atletico. 

Ale podjęli ryzyko. Ryzyko, na które moim zdaniem nie zdobył się Pep Guardiola. I które mogło go słono kosztować, bowiem ostatnie 45 minut rewanżowego meczu należało do Atletico. Ale wyrachowany hiszpan wiedział co zrobić, żeby zdobyć punkty i przejść do następnego etapu turnieju. Guardiola przyzwyczaił nas do tego, że ma swój pomysł na grę, jest wizjonerem futbolu. Ale mecze z Simeone to zupełnie inna piłka nożna. 

W całym dwumeczu padła tylko jedna bramka i dzięki temu trafieniu Anglia ma kolejnego reprezentanta w półfinałach. Kibice nie mogą jednak ziewać, bowiem w samej końcówce meczu emocje sięgnęły zenitu. Niestety, emocje negatywne. Savic i Felipe stracili nad sobą panowanie i nie pomogli drużynie. Zachowanie piłkarzy było raczej kłodą, którą złapali, zamachnęli się i na raz, dwa, trzy - rzucili pod nogi kolegom z drużyny.

Sędzia doliczył do spotkania 12 minut, choć o wiele bardziej sprawiedliwe było by 15, a nawet większy wymiar dodatkowych minut nie mógłby być zaskoczeniem. Zabrakło skuteczności po stronie Atletico, z City zeszło powietrze, zwłaszcza, gdy stracili z powodu urazu Kevina de Bruyne. Ekipa Guardioli przetrwała jednak szturm i zameldowała się w półfinale Ligi Mistrzów.

Dwa tygodnie na przygotowanie

Dziś jeszcze nie wiadomo kto zmierzy się z kim, w półfinałach najważniejszej futbolowej imprezy klubowej. Za nami na pewno sporo emocji i za to właśnie kochamy piłkarską Ligę Mistrzów. 

W półfinałach gra Villareal prowadzony przez Unaia Emeryego, Real Madryt Carlo Ancelottiego, Manchester City Pepa Guardioli oraz Liverpool Juergena Kloppa. Jedynym trenerem, który nie ma na koncie zwycięstwa w tym turnieju jest Emery, a Carlito, zwany przyjaźnie mister tortellini, z trzema zwycięstwami stoi na czele stawki. 

Która liga jest najmocniejsza na świecie? Kłótnie między zwolennikami Premier League i La Ligi trwają od lat, a nadchodzące półfinały będą okazją do rozstrzygnięcia tego sporu. Przynajmniej częściowo i na jakiś czas. 

Czy trofeum drugi rok z rzędu trafi na Wyspy Brytyjskie, czy z powrotem trafi do Hiszpanii? Na dwoje babka wróżyła, ale najpewniej Villareal odpadnie z silniejszym przeciwnikiem, zaliczając piękną przygodę, a Pep Guardiola zrobi to, do czego przyzwyczaił, czyli znów przekombinuje z taktyką. Swoją drogą Manchester City ma tyle samo występów w finałach Ligi Mistrzów, co Dua Lipa - czyli jeden. 

Ciekawy byłby finał, w którym Liverpool zmierzy się z Realem. Klopp miałby okazję do rewanżu na ekipie z Madrytu, przegrał przecież już finał ligi mistrzów z drużyną, którą wtedy prowadził Zidane. Na pewno chciałby się odgryźć, a przecież sezon później, sięgając po trofeum, udowodnił, że potrafi być skuteczny.

Po cichu kibicuję piłarzom z pięćdziesięciotysięcznego miasteczka ze wschodniej Hiszpanii. Bo wierzę, że piłka jest dla wszystkich. Kto znajdzie się w finale dopiero się okaże. I kto by to nie był - czekają nas wielkie, piłkarskie emocje. To mistrzowie, tak… to mistrzowie! A champions! 

TAGI

Inne felietony