Ustawienia Twojej prywatności

Strona korzysta z plików Cookies, aby zapewnić Ci maksymalny komfort korzystania z serwisu oraz jego usług oraz dostosować treści do indywidualnych potrzeb użytkowników.
Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza akceptację że będą one zamieszczane w urządzeniu końcowym. W każdej chwili możesz zmienić ustawienia dotyczące cookies w swojej przeglądarce.

Piłkarz z numerem 47. Phil Foden i inne przypadki

Dodał: Jan Szlempo
Data dodania: 31-05-2022 15:56
Piłkarz z numerem 47. Phil Foden i inne przypadki

Bramkarz z numerem 1, napastnik to 9, a 10 jest idealna dla piłkarskich geniuszy. Gracze przywiązują dużą wagę do cyferki, którą noszą na plecach. Zdarza się, że pojawiają się kłótnie o ten symbol, a niektórzy sportowcy kojarzą się z swoim numerem przez całą karierę. Do takich należy nasz RL9, czy też CR7. Ronaldo, kiedy wracał do United, nie musiał obawiać się, że nie zagra z numerem 7. Przed transferem portugalczyka, siódemką w United był Edi Cavani, urugwajczyk wykazał się jednak pokorą i taktem - oddał Cristiano jego numer. 

Są też gracze, którzy są przywiązani do numeru na koszulce, bo jest ich własnym, prywatnym manifestem. Symbolem, zaklęciem, horkruksem. Sportowcy to gwiazdy, które mogą wykorzystać popularność i przekazać coś, co jest dla nich ważne. 


Phil Foden. Numer 47 

Gwiazda reprezentacji Anglii i Manchesteru City to murowany kandydat na jednego z najlepszych piłkarzy na świecie. Imponuje szybkością, zadziwia opanowaniem. Kolejne nagrody, między innymi dla najlepszego młodego zawodnika w Premier League. 

W klubie, w barwach którego zdobył Mistrzostwo Anglii występuje z numerem 47. To jego sposób, by uhonorować przedwcześnie zmarłego dziadka. Wypadek motocyklowy, w którym brał udział, skończył się dla niego tragicznie. Dziadek Fodena zmarł, mająć 47 lat. 

Dziennikarz sportowy, Jack Gaughan napisał: to ukłon w stronę dziedzictwa, trwały symbol rodzinnej dumy, którą Phil niesie. To umacnia więź jego rodziny z City.


Radamel Falcao. Numer 3 

Bramkostrzelny kolumbijczyk w czasie swojej bogatej kariery zwiedził kilka bardzo dobrych klubów. Wychowanek River Plate grał też w Porto, Atletico Madryt, AS Monaco, Manchesterze United, Chelsea, przeniósł się na chwilę do Turcji, a teraz znów gra w La Lidze. Falcao trafił w zeszłym sezonie do Rayo Vallacano. 

Kibice przywiązują sporą wagę do symboli, dlatego prezentacja piłkarza ich zszokowała. PIłkarz, który na koncie ma liczne trofea, w tym za mistrzostwo Portugalii i Francji, wybrał numer 3. Jego wyjaśnienie zostało przyjęte przez kibiców z szacunkiem, bowiem Falcao w ten sposób oddał cześć swojemu tacie. Radamel Garcia odszedł w 2019 roku, w wieku 61.

Mój tato grał z numerem 3. Chciałbym w ten sposób mu podziękować, bo to on zaraził mnie pasją do piłki nożnej. 

Marek Hamsik. Numer 17 

Napoli to jedno z piłkarskich niebios. Niebios, które szybko mogą stać się piekłem, gdy gracz nie zaskarbi sobie sympatii kibiców. Bo kibice w Neapolu żyją piłką nożną, oddychają nią, odżywiają. Relacje mieszkańców miasta pod Wezuwiuszem z ich ukochanym klubem są zawsze skrajne. 

Marek Hamsik to wieloletni kapitan Napoli. Grając we włoskim klubie, zawsze dawał z siebie wszystko. Nigdy się nie poddawał, a jego dusza połączyłą się z la anima mieszkańców miasta. 

12 sezonów. Tyle czasu spędził Hamsik, grając w błękitnej koszulce. Udało mu się rozegrać 519 meczów, a bramek strzelił więcej niż sam Boski Diego. Choć Hamsik pokornie przyznawał, że nigdy nie będzie tak dobry, jak Argentyńczyk, to może strzelić więcej bramek, niż on. Przez jakiś czas Marek Hamsik był zdobywcą największej liczby bramek w historii zespołu. Hamsik, jako kapitan wzniósł 3 trofea - dwa puchary Włoch i jeden Superpuchar kraju. 

Hamsik w Napoli oraz reprezentacji Słowacji upodobał sobie koszulkę z numerem 17. 

Urodziłem się 27 dnia siódmego miesiąca w 1987 roku o godzinie 7.17. Chciałbym, aby pewnego dnia mój numer 17 został kiedyś przez klub zastrzeżony, ponieważ świadczyłoby to o moim wpływie na historię Napoli. 


Samuel Eto. Numer 5

Kameruńczyk to jeden z najlepszych napastników w historii. Najbardziej kojarzony jest ze swojej gry dla FC Barcelony, był przecież częścią legendarnej drużyny, choć jego rozstanie z Blaugraną pozostawia wiele do życzenia. Piłkarz grał też na włoskich boiskach reprezentując Inter Mediolan, trafił też do Chelsea. 

Eto ma jednak w swoim CV też nieco mniejsze kluby. Poważną karierę zaczynał w Realu Mallorce, ale zanim trafił na Wyspy Brytyjskie grał w Rosji. Eto trafił do Anży Machaczkała, klubu z Dagestanu, odległego terytorium wschodniego kraju. Dagestan to takie miejsce nad morzem kaspijskim, gdzie cywilizacja jeszcze nie całkiem nie dotarła, jest ogromna bieda, a mikrofalówka mogłaby wprawić kilka osób w przerażenie. Oczywiście nie jest tak w każdym mieście Republiki, ale to zdecydowanie nie jest przyjemna przygoda - zwłaszcza po mieszkaniu w Mediolanie. 

Mało kto pamięta też, że kameruńczyk występował w Evertonie. W klubie z Liverpoolu rozegrał 20 spotkań, a jego pobyt nie został zapisany złotymi zgłoskami, choć udało mu się ustrzelić kilka ważnych bramek. Zresztą samym doświadczeniem wnosił do szatni coś magicznego. 

No i grał z numerem 5. Oglądanie Eto w koszulce Evertonu było zaskakujące. Ale nie tak, jak numer na jego plecach. Jeden z najlepszych afrykańskich piłkarzy nie podjął tej decyzji z powodów osobistych, czy rodzinnych. Nie było w tej decyzji filozofii, marzeń i szybciej bijącego serca. 

Numer 5? Wziąłem go, bo był najniższy z dostępnych. To tyle. 

Eto nie przywiązywał wagi do numeru na plecach. Przywiązywał jednak do klubu:

Szczerze? Podpisanie kontraktu z Evertonem było jedną z najlepszych decyzji, jakie kiedykolwiek podjąłem. Miałem inne oferty, rozmawiałem z Liverpoolem i inne zespoły rozmawiały ze mną. Ale kiedy rozmawiałem z menedżerem Evertonu, Roberto Martinezem, wszystko się zmieniło i nie spojrzałem na żadną z pozostałych ofert, które miałem. Kiedy go spotkałem, od razu zakochałem się w Evertonie. Byłem podekscytowany jego planami dla klubu i jego pomysłami na grę… to właśnie zaprowadziło mnie do Evertonu.



 

Inne felietony